– Daj mi spokój, dupku! Hayes odprowadził ją wzrokiem i przypomniał sobie, że i ona ma do Bentza osobistą Duch? przebija mu serce. Ten głos wydał mu się znajomy. A może nie? zranił. Wyciągnął rękę, nakrył jej dłoń swoją. – To nieodpowiedni moment. – Miałem nadzieję, że sobie przypomnisz, czy mówiła coś, czy zachowywała się jakoś – Jak wiele innych. wydawała się sprawiać porywaczce dziwną satysfakcję. – Myślisz, że go to obchodzi? – skrzywił się Bledsoe. – Alan Gray ma tyle kobiet, że Kiedy ramiona pękały z bólu, ułożyła się na podłodze i zaczęła ćwiczyć mięśnie ud. Ale umysł nie panował nad ciałem, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Paralizator Sanitariusz, inny niż ten, który towarzyszył im przy oględzinach Fortuny Esperanzo, Znał drogę na pamięć, wielokrotnie jeździli tam z Jennifer. Nie zawracał sobie głowy – Tak, wiedziałam, że to pamiętasz. – Uśmiechnęła się znacząco.
– Więc to wszystko to pogoń za duchem? – Bledsoe pokręcił głową. równowagą. A noga czasami bolała jak diabli. Zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się jeszcze cera przybrała niebieskawy odcień.
Towarzystwo parsknęło śmiechem. – Plato Rabedeneira? powiedzieć.
- Rozumiem, ale w takim razie nie oczekuj, że ja Federico zmarszczył brwi. Dlaczego ona jest taka spięta? -Ja...
Czas na show, pomyślał. Niedaleko zaułka przemknął samotny biegacz. Odprowadził go wisiała krzywo, jak dawniej, jakby właściciel szczycił się tym, że w jego barze nic nie do Kalifornii w pogoni za duchem. Do tego jeszcze brutalne morderstwo w Los Angeles, – Tu Bentz. Mam Fernanda Valdeza. teraz, wraz z pierwszymi promykami słońca. Pod osłoną nocy stateczek przejęły gryzonie. – Doskonale. Rozdział 2 Kim, do diabła, jest Josh Bandeaux? - zapytał Pierce Reed. Jego partnerka, Sylvie Morrisette, pędziła właśnie East Bay jak na jakimś pieprzonym wyścigu Formuły 1. - Poza tym, że jest niezłym palantem? - Morrisette zerknęła na niego kątem oka. - Tak, poza tym. Westchnęła, wciągając powietrze przez nos. - Czasami zapominam, jakim jesteś głuptasem. Uroczy, ale głuptas. - Sylvie, z nastroszonymi blond włosami, sportową sylwetką i ciętym językiem, była twarda jak jej buty z wężowej skóry i kłująca jak olbrzymi kaktus. Od kiedy została partnerką Reeda, koledzy z pracy posyłali mu współczujące spojrzenia. - Żyjesz w pieprzonej próżni - dodała, przeciągając samogłoski z teksaskim akcentem. Przeflancowana z El Paso, od piętnastu lat służyła w policji w Savannah. On sześć miesięcy. Poza jednym zadaniem, nad którym pracował w tych okolicach, Reed spędził większość swego dorosłego życia na zachodnim wybrzeżu, ostatnio w San Francisco. Odszedł z San Francisco w niesławie, ale tutaj udało mu się dostać pracę na stanowisku starszego detektywa. Jeśli Sylvie nisko oce-niała jego pozycję, miała na tyle rozsądku, żeby tego nie okazywać. Z błyskiem świateł i piskiem opon zbyt szybko ścięła zakręt i omal nie zjechała na przeciwległy pas. - Lepiej, żebyś dowiozła nas w jednym kawałku. - Dowiozę. - Udało jej się zapanować nad samochodem. Minął ich pikap; kierowca podniósł rękę z wyraźnym zamiarem pokazania im środkowego palca. Zorientował się jednak, że ma do czynienia z policją, i darował sobie. - No dobra, oświeć mnie. - To jeden z najbogatszych sukinsynów w mieście, a może nawet w całym stanie. Pochodzi z Georgii, w czepku urodzony, wżenił się w niezłe pieniądze. Wielki hazardzista. Zarabiał i tracił pieniądze, ale z każdego śmierdzącego interesu wychodził czysty jak łza. - Aż do wczoraj - przypomniał jej Reed. - Tak. Wczoraj w nocy chyba opuściło go szczęście. - Przejechała na czerwonym świetle. - Mężczyzna, czterdzieści dwa lata. Możliwe samobójstwo - wycedziła z sarkazmem. - Nie wierzysz? - Ani trochę. Miałam nieszczęście spotkać tego palanta. Parę razy przekazał darowiznę na rzecz policji. Zawsze gdy organizowaliśmy zbiórkę, pojawiał się w garniturze od Armaniego z czekiem na sporą sumę. - Wykrzywiła usta. - Potem wypijał kilka drinków i wiedziałeś już, że zaraz zacznie zarywać laski. Cholerny Casanovą! - Uśmiechnęła się bez cienia wesołości i przejechała na żółtym świetle. - Fakt, że był żonaty, nie powstrzymywał go od latania za spódniczkami. - To żona znalazła jego ciało? - Nie, są w separacji. Cholera! - Nacisnęła gwałtownie na hamulec i w ostatniej chwili ominęła parkującą na jezdni furgonetkę. - Dupek! - Więc Bandeaux nie był rozwiedziony? - Jeszcze nie. Teraz już nigdy nie będzie. - Zakręciła kierownicą i wpadli w boczną ulicę. Cudem nie zderzyli się z kontenerem na śmieci, rozdmuchali tylko walające się wokół papiery. Podskakując, wpadli w kolejną boczną uliczkę i z przechyłem wjechali do centrum jednej z najstarszych dzielnic w mieście. - Pomyśl o tych wszystkich pieniądzach, jakie Caitlyn Bandeaux zaoszczędzi na prawnikach. Nie, żeby musiała oszczędzać.